Dwa tygodnie temu wyskoczyłam na weekend do Mediolanu. To był mój totalnie pierwszy, najpierwszejszy raz we Włoszech. Tak. Jestem chyba ostatnią osobą, która jeszcze w tym kraju nie była (tak jak i w Hiszpanii, którą miałam okazję pierwszy raz poznać w maju tego roku).
Padło na Mediolan, bo tak zasugerował mi Wizzair z najtańszymi biletami 😀
Przepadłam! 😍
Zawsze przewracałam oczami, jak tylko słyszałam teksty typu:
- “Ojeeej, Włochy takie cudowne!”,
- “Ojeeej, jak wakacje to tylko we Włoszech!”,
- “Ojeeej, tak wróciłabym do Włoch…”,
- “Ojeeej, we Włoszech zostawiłam swoje serce!”,
- “…Włoooooooosi 😍”,
- “Ja w poprzednim życiu na pewno byłam Włoszką.”
Ludzie, dajcie żyć! 🙄
Jak tylko wróciłam, to pewnie nie zgadniesz dokąd szukam tanich biletów na jakiś szybki city break w najbliższym czasie? 😂
Dobra. Pośmiane.
O samym Mediolanie (który serio mi się na maksa podobał) pisać nie będę, ale naprawdę na uwagę zasługują sami Włosi, Włoszki i ich styl. I od razu zaznaczam. Nie mówię o całym kraju (bo, jak wspomniałam wcześniej, nigdy tam nie byłam, więc nie wiem jak to wygląda dalej), ale o samym Mediolanie, który przecież dodatkowo jest jedną ze światowych stolic mody.
I to widać.
ALE!
Nie w taki sposób jaki pewnie sobie wyobrażasz (jeśli tam nie byłaś). Nie ma tam rewii mody na ulicach. I to też nie jest tak, że wszyscy tam są ubrani w te Prady, Gucci czy Versace 😉 Nie ma też prześcigania się w trendach:
- Która wyższe szpilki.
- Która bardziej wyczesze fryzurę.
- Która zrobi mocniejszy i bardziej dopracowany makijaż.
- Która bardziej ekstrawagancko się ubierze.
- Która bardziej na siebie zwróci uwagę.
Nie ma dziwnych form. Nie ma szalonych dodatków.
Jest za to luz. Lekkość. Nonszalancja. Kolor. “Wiatr”. Wyprostowana sylwetka. Klasa.
We Włoszkach jest jakaś taka lekkość i genialna naturalność:
- prosta fryzura. Ot, po prostu umyte włosy 😉 i uczesane (lub spięte spinką).
- Totalnie minimalny makijaż. Nie widziałam u żadnej z nich “dziennego” smokey eye czy grubej warstwy podkładu z przerysowanym rozświetlaczem. Po prostu muśnięte rzęsy, ewentualnie bronzer (bo akurat przy ich typie urody bardzo fajnie się on sprawdza) i pomalowane usta (jeśli już ten makijaż się pojawił).
- Nie widziałam żadnych, ŻADNYCH (!!!) rurek i znoszonych t-shirtów (które przecież są takim ponadczasowym klasykiem). Za to luźne koszule, luźne spodnie, płaskie buty, torebka.
Każda w swoim stylu. Jedna bardziej opięte fasony, inna luźniejsze. Jedna większy dekolt, inna mniejszy. Jedna szersze spodnie, inna nieco węższe. Bez spięcia czy brzuszek odstaje, czy uda wystarczająco zgrabne, czy biust jest, czy go nie ma. Wszystko estetycznie i spójnie ze sobą zestawione.
- Kolor! Choć Włoszkom czerń pasuje, żadnej nie widziałam ubranej na czarno!!! Każda osoba, która uważa, że kolor jest przaśny, powinna jechać do Mediolanu. Ja nie wiem skąd się wzięło przeświadczenie, że jeśli kolor, to tylko ten stuprocentowo nasycony 🙂 Było tam mnóstwo czerwieni, granatu, wina, butelki, różu, karmelu, miękkiej bieli…
- Co najważniejsze… Duma. Każda z tych dziewczyn miała w oczach pewność siebie. Wewnętrzny blask. W oku błysk. Nawet jak jechała umęczona z pracy metrem. To i w tych zmęczonych oczach było widać blask. Totalnie mi się to wpasowało w jeden z moich poprzednich newsletterów, który do Ciebie pisałam. Było tam jedno zdanie: “Kiedy Ty świecisz swoim blaskiem, przypominasz każdej kobiecie, że ona też może świecić!”. Totalnie czułam że mogę 😍 Mało tego. Totalnie czułam, że CHCĘ! 💃
Czułam się tam jak u siebie 🥰
Czułam, że tam nie muszę nikogo przekonywać do tego, by wyjść ze schematu spranych, powypychanych w kolanach czy łokciach ubrań. Tam nie trzeba nikomu tłumaczyć, że czerń wcale nie wyszczupla, nie do wszystkiego pasuje i ta sprana wcale nie jest klasyczna 🙈
Tam nikt na nikogo nie patrzył. Tam wszyscy czuliśmy się estetyczną całością. Bez względu na wiek. Bo zarówno te młodsze, ale i te dojrzałe kobiety miały w sobie niezwykle dużo elegancji i blasku. W Mediolanie estetyka jest czymś normalnym, a nie “będę się wyróżniać w tłumie” 🙂
I jeszcze raz podkreślam. Totalnie nie było tam mody w stylu (mojej ukochanej) Iris Apfel.

Tam codzienność ubrana jest w luz. Ale nie ten niedbały (który, odpowiednio dopracowany, też oczywiście bardzo ciekawie się prezentuje i ma swój unikatowy charakter), tylko ten bardziej estetyczny. Wygląda on mniej więcej tak:



Po powrocie do Polski przestałam mieć totalnie wszelkie wyrzuty sumienia, że zachęcam Cię do wyrwania się z tego schematu przyciasnych spodni i rozciągniętego t-shirta. Bo wiem, że już na etapie zakupów (i wyprzedaży, które aktualnie mamy) można podjąć decyzję co chcesz kupić. To już na etapie zakupów podejmujesz decyzję w którym kierunku postanawiasz iść ze swoim stylem. Już na etapie zakupów mówisz sobie “Ok. Będę błyszczeć”. Po to, by udowodnić innym kobietom, że i one mogą błyszczeć.
Najważniejsze, by wyprzedaże wykorzystać na to:
- by realnie zaoszczędzić pieniądze (a nie wydać na rzecz, której i tak nie będziesz nosić),
- by realnie doszlifować swój styl (czym się wyróżnia Twój styl i jak go możesz dopracować?)
- by realnie wprowadzić jakość do swojej szafy. Bo im lepiej czujesz się w swoich ubraniach, tym bardziej pozytywną energią emanujesz i zarażasz swoje otoczenie.
…pomyśl!
Ukolorowana Renata