Według Instytutu Pantone Kolorem Roku 2024 jest peach fuzz – w zeszłym roku królował róż (magenta). Mimo to, kompletując garderobę, stawiamy na kolory bezpieczne, które kojarzą się z ponadczasową elegancją. Okazuje się, że mocnych kolorów nie warto się bać, a odpowiednio dobrane mogą wspaniale podkreślić wszystkie walory urody. Warto być także świadomym własnej sylwetki, i to nie tylko jej mankamentów, a przede wszystkim jej zalet. W tym wszystkim pomagają specjaliści, którzy podpowiadają też na co zwrócić uwagę, robiąc zakupy, by pozbyć się piętrzących się w szafie ubrań, które do niczego nie pasują lub czekają na schudnięcie lub przytycie. Aby wykorzystywać wszystkie elementy garderoby warto wziąć pod uwagę skompletowanie tzw. „szafy kapsułowej”. O tajnikach doboru koloru i odkrywania sekretów sylwetki, świadomości siebie i rozsądnych zakupów, opowiedziała w Drogowskazach kolorystka, Renata Tymińska.
Poniżej znajduje się zredagowana transkrypcja wywiadu. Jeśli wolisz, możesz przesłuchać oryginalną audycję na Spotify:
Aleksandra Galant: Na początku chciałabym podzielić się z Wami informacją, która pewnie do Was dotarła, bo to jest taki „element krajobrazu” każdego kończącego się roku. Mianowicie, Instytut Koloru Pantone co roku wskazuje tak zwany Kolor Roku, który ma swoją piękną, śpiewną nazwę. To są nazwy, które mnie zawsze zachwycają w sklepach budowlanych, kiedy mam tę przyjemność, żeby wybierać farbę. Są zawsze bardzo kwieciste, niezależnie od nasycenia tego koloru. Więc w zeszłym roku był taki bardzo nasycony, różowy kolor, który się nazywa magenta, a teraz jest brzoskwinia, chociaż też już spotkałam się z opiniami, że wcale nie brzoskwinia, tylko pokolenie Z wybierze sobie tak zwaną „cyfrową lawendę”. Cyfrowa lawenda to jest taki różowofioletowy kolor, który, nomen omen, mnie kojarzy się z włosami – dziewczyny, które przypisałabym właśnie do pokolenia Z, często sobie tak farbują włosy. Tymczasem mówimy o kolorach: brzoskwiniowy, fioletowy, różowy, ale wydaje mi się, że kiedy kompletujemy swoją garderobę – oczywiście jest to duże uproszczenie – stawiamy jednak na trochę bardziej stonowane kolory: jakieś beże, jakieś czernie, jakieś szarości. Tak, żeby było bezpiecznie, pasowało do wszystkiego, żeby nadawało się i do pracy, i do urzędu. No ale, ewentualnie, jak się na to zarzuci marynarkę i dołoży jakieś fajne kolczyki, to może być też na randkę. Skąd jest w nas ta, powiedziałabym, zachowawczość? I to jest moment, kiedy przedstawiam osobę, która siedzi naprzeciwko mnie. A jest nią Renata Tymińska – kolorystka, która w sieci znana jest jako Ukolorowana. I to właśnie Renatę będę pytała o to, co się dzieje w naszej głowie i w naszym samopoczuciu z tymi kolorami. Renato, bardzo jest mi miło powitać Cię w Drogowskazach.
Renata Tymińska: Dzień dobry, witam serdecznie.
AG: Zacznę od weryfikacji mojej hipotezy – czy w takim globalnym założeniu możemy powiedzieć, że jeżeli chodzi o naszą garderobę, to jednak stawiamy na kolory stonowane i bezpieczne?
RT: Zdecydowanie tak. Nawet nie tyle co stonowane, ale bezpieczne – chyba bardziej na to bym położyła nacisk. Głównie oczywiście czernie, bo czerń do wszystkiego pasuje…
AG: …jest elegancka!
RT: …czerń jest elegancka – mała czarna to jest nasze główne skojarzenie – czerń wyszczupla, więc z tą czernią ja cały czas gdzieś tam walczę. Nie żebym miała coś do niej konkretnie, ale generalnie jest za bardzo oklepana, według mnie. Natomiast, rzeczywiście, bardzo lubimy mieć w swoich szafach te kolory bezpieczne, bo w jakimś sensie kolorów się boimy.
AG: Czego się boimy w kolorze? Pytam trochę w swoim imieniu, a jednocześnie mam wrażenie, że trochę jakbym pytała o to dlaczego tak jest. Z jakiegoś powodu ja też nie stawiam na kolory jaskrawe, więc może sama przed sobą powinnam odpowiedzieć na to pytanie. Ale znów mam wrażenie, że Ty znasz odpowiedź bardziej uogólnioną, którą możemy pewnie przypisać do większości z nas.
RT: Z jednej strony, boimy się kolorów, bo nie wiemy jak je łączyć. Nie wiemy jak je łączyć dlatego, że kiedy wpadamy w szał zakupów, to kupujemy ich zdecydowanie za dużo. Jeżeli mamy ich za dużo w szafie, to wtedy rzeczywiście stwarza się ten problem połączeń. Po drugie, mamy poczucie, że kolory są przaśne i dlatego ich nie nosimy. Bo właśnie czerń jest elegancka – jeżeli chcemy wypaść elegancko i poważnie, to nie założymy żółtej sukienki, tylko małą czarną.
AG: Tę przaśność to ja rozumiem, chodzi o jakieś takie skojarzenie z Cepelią. Sama czasami, kiedy się ubieram, zastanawiam się, czy nie wyglądam jak papuga – to jest to moje określenie.
RT: Tak (śmiech).
AG: Zastanawiam się, czy kiedy mówimy, że coś jest przaśne, albo wyglądam jak papuga i tak dalej, to chodzi o to jak my się czujemy, czy jak, powiedzmy, obiektywnie jest. Czy da się w ogóle tutaj mówić o kwestii obiektywnej?
RT: Teraz będę mówiła z pozycji kolorystki. Rozumiem, że istnieje coś takiego jak trendy, moda, wspomniany przez Ciebie Pantone… Rzucamy się na jakieś kolory w danym sezonie. Natomiast ja wiem, że rzeczywiście najlepiej, żeby były one dobierane do urody. I jeżeli widzimy, że dobrze wyglądamy, jeżeli się dobrze czujemy w tych kolorach, to tutaj tej przaśności nie będzie, ponieważ te kolory będą podkreślały naszą urodę. W związku z tym nie ma szans, żeby w tym wyglądać jak papuga, ponieważ dzięki dobrze dobranym kolorom nie zwracamy uwagi na ubranie, tylko rzeczywiście patrzymy na Ciebie.
AG: Przechodzimy do tego fragmentu, który mnie bardzo interesuje – o tym piszesz na swojej stronie, na swoim blogu, mówisz też w mediach społecznościowych. Mianowicie, co kolory mogą nam dać? To nie jest tylko kwestia tego, że na przykład sweter pasuje nam do kolczyków, ale Ty zapewniasz, że kolor może wydobyć coś z naszej twarzy. Na przykład dobrze dobrany kolor swetra sprawi, że, nie wiem, nasze oczy bardziej zabłyszczą?
RT: Zdecydowanie. Poza tym, co ja ze swojej profesjonalnej strony robię, to każdy z nas też mimo wszystko intuicyjnie sobie dobiera te kolory do swojej szafy. Mamy pewne upodobania – jedni kochają niebieski, inni nie znoszą beżu, bo właśnie czują, że gdzieś tam w tym kolorze zupełnie znikają, że ten kolor się z nimi zlewa. Ktoś kocha czerwień, a dla innych pudrowy róż jest majtkowy (śmiech). Ta intuicja bardzo często dobrze nam podpowiada i rzeczywiście, jeżeli w jakimś kolorze źle się czujemy, to jest spora szansa, że realnie źle w tym kolorze wyglądamy. Ponieważ nasza cera robi się w taki niezdrowy sposób żółta, albo bardzo ziemista, albo bardziej podkreślają się jakieś niedoskonałości, jakieś zmęczenie pod oczami się pojawia… W momencie, kiedy zakładamy dobre kolory na siebie, rzeczywiście możemy wydobyć kolor tęczówki. Możemy wydobyć bardzo ładny i zdrowy rumieniec na twarzy. Mogą nam się ładniej podkreślić rysy, możemy bardziej uwydatnić ramę oka, brwi, rzęsy. Kiedy ten kolor jest dobrze dobrany, nasza uroda bardzo nam za to dziękuje – i po prostu świetnie wyglądamy.
AG: Czy są jakieś ogólne zasady czego nie wolno robić? Ja bardzo nie lubię myśleć o świecie jako miejscu, w którym czegoś nie wolno, w którym obowiązują jakieś zakazy, zwłaszcza spod znaku „nie wypada”. Ale powiedziałabym, że możemy mieć jakieś takie skojarzenia, na przykład jeżeli zakładasz paski, to nie zakładasz do tego kropek. Czy istnieją takie połączenia, czy też wybory, które powinniśmy wykreślić na zawsze, czy też wszystko, w czym możemy poczuć się dobrze, co nam to samopoczucie poprawia, jest dozwolone?
RT: Ja wychodzę z założenia, że nie ma czegoś takiego jak zasady. Wychodzę z założenia, że zasady są po to, by je łamać, chociaż, fakt faktem, te podstawy fajnie jest znać. Natomiast nie uważam, żeby należało unikać jakichkolwiek połączeń, ponieważ połączenia wzorów nawet teoretycznie niepasujących do siebie też można bardzo fajnie ograć, tak, że będą bardzo ciekawie się prezentowały. Czasem słyszę – bądź słyszałam, bo chyba od tego też już się odchodzi – że nie łączy się granatu z czernią, nie łączy się czerwieni z różem… Ja uważam, że połączenie czerwieni z różem jest bardzo ciekawe, choć tutaj też oczywiście, z mojego punktu widzenia, wiele zależy też od tego jaki typ kolorystyczny to połączenie zastosuje. Ale znam ten kontekst z boku, w związku z tym uważam, że nie powinnyśmy się stosować do jakichkolwiek zasad czy też do jakichkolwiek ograniczeń „nie łącz tego z tym”.
AG: Mimo wszystko, na początku swojej wypowiedzi powiedziałaś, że są jakieś zasady, które warto znać.
RT: Hmmmmm (śmiech).
AG: Ja jestem bardzo czujnym słuchaczem.
RT: Taaaaak, ale nie ma chyba czegoś takiego jak ogólna zasada. I chciałabym podkreślić, że ja mówię to z tego szerszego punktu widzenia. Kiedy wiem, że jesteś, na przykład, bardzo delikatnym i harmonijnym typem urody i najlepiej będą Ci pasowały kolory przygaszone, spokojne, to wtedy rzeczywiście jest taka zasada, żebyś nie łączyła jaskrawości ze sobą, żebyś nie łączyła tego różu z czerwienią w tych takich mocnych zestawieniach. Natomiast kiedy Ty wiesz jakim jesteś typem kolorystycznym i już tą zasadę poznasz, to wiesz jak ewentualnie możesz ją złamać.
AG: Typy kolorystyczne to też coś, o czym chciałabym porozmawiać, ale to jest duży wątek, więc może zostawmy go na dalszą część naszej rozmowy. Natomiast wspomniałaś też o kolorach bodaj zgaszonych i tutaj znów odwołam się do Twoich mediów społecznościowych, gdzie bardzo spokojnie, merytorycznie tłumaczysz czym różnią się kolory chłodne, zgaszone, nasycone – że to, co my możemy mieć w jednym worku kolorów, dzieli się na bardzo wiele grup, kategorii i to ma znaczenie, na które my postawimy, na przykład kompletując garderobę.
RT: I to jest właśnie coś, o czym wspominałam na początku, dlaczego się tych kolorów boimy – ponieważ my się decydujemy na wszystkie kolory, jakie tylko nam sklepy proponują. A czy znasz swój typ, czy nie znasz swojego typu, wystarczy tak naprawdę ograniczyć się do jednej zasady, do jednego atrybutu danego koloru. Kolory mają różne atrybuty – mogą być jasne, mogą być ciemne, mogą być żywe, mogą być zgaszone, mogą być po prostu tylko ciepłe, albo po prostu tylko chłodne. I kiedy trzymasz się tego jednego klucza, tego jednego atrybutu w swojej szafie, to zdecydowanie łatwiej jest Ci się ubrać. Te wszystkie kolory będą się ze sobą łączyły, ponieważ mają właśnie ten wspólny mianownik, ten jeden wspólny atrybut.
AG: Chciałabym Ci zadać pytanie, które nie wiem, czy trochę nie wywraca tego, o czym rozmawiamy do tej pory. Bardzo dużo obie mówimy o samopoczuciu, o tym, że kolory są po to, żeby się w nich czuć dobrze i żeby wydobywały naszą urodę. I zastanawiam się, czy jest możliwa sytuacja, w której okazuje się, że kolor, który pasuje nam najbardziej, w ogóle nam nie odpowiada? Że po prostu czujemy się w nim fatalnie? Ja na przykład nie przepadam za kolorem żółtym – jako tako nie mam nic do żółtego, ale nie przepadam mieć go na sobie. Za to uwielbiam wszelkiego rodzaju błyskotki. I gdyby ktoś mi powiedział „Słuchaj, te błyskotki do Ciebie nie pasują”, nie byłabym tym zupełnie zainteresowana. Czy jest możliwy taki układ, że nie lubimy czegoś, co nas podkreśla, i odwrotnie?
RT: Oczywiście, że tak.
AG: Wspaniale.
RT: (śmiech) Z jednej strony, jeżeli jakiś kolor wybitnie Tobie pasuje, a Ty wybitnie go nie lubisz, to wcale nie musisz w nim chodzić. Nie lubimy tego koloru bardzo często z powodu różnych przekonań albo jakichś wspomnień, bo jako dziecko mama czy babcia nas w ten kolor zawsze ubierały i po prostu już nam się przejadł totalnie. Albo właśnie kojarzy Ci się z kimś, albo z czymś. Ja już nie mam na to wpływu i też totalnie do tego nie zmuszam. Jeżeli noszenie danego koloru ma Ci sprawiać ból, a masz go nosić tylko i wyłącznie dlatego, że dobrze w nim wyglądasz, to też nie o to chodzi zupełnie.
AG: Potwierdzę tylko to, o czym mówiłaś, dlatego że byłam dzieckiem ubranym zawsze bardzo ładnie. Moja mama poświęcała wiele uwagi temu, żeby wszystko do siebie pasowało, żeby te kolory były takie stonowane. Potem, jak ja już zaczęłam sama dobierać garderobę, to odbiłam dokładnie w drugą stronę. Ale uśmiechnęłaś się, kiedy powiedziałam, że nie przepadam za kolorem żółtym – czy żółty to naprawdę jest taki kolor na cenzurowanym?
RT: Zawsze kiedy rozmawiam z dziewczynami zanim zaczniemy działać z kolorami, i pytam, które kolory lubią, a których nie, to żółty to jest taki top, numer jeden tak naprawdę (śmiech).
AG: Ale na czarnej liście są chyba jeszcze brązy, czy też brąz sam w sobie. To też u Ciebie na blogu podpatrzyłam, że zajęłaś się tematem brązu, który jest przez nas odrzucany jako taki trudny kolor. Mnie się kolor brązowy kojarzy z pierwszą dekadą XXI wieku – wtedy były takie brązowe komplety, brązowe spodnie, wszystko wtedy było brązowe (śmiech).
RT: Mhm, babciny brąz, tak bym powiedziała. Najczęściej jest on tak określany. Natomiast, mimo wszystko, brąz jest rzadziej w tych kolorach, które są nielubiane, niż ten żółty, bądź ewentualnie jeszcze pomarańczowy.
AG: Tym, w jaki sposób kolory współgrają z naszą urodą, jak mogą nam pomagać, przeszkadzać, ale tak naprawdę tym, jak dobrze trafić, będziemy zajmować się już za chwilę, zatem bardzo barwna rozmowa przed nami. Na początek chciałam przywołać taką scenę – nie jestem pewna, czy pojawiła się w filmie, ale na pewno była w książce. W książce, myślę, że sprzed przynajmniej już 30 lat. Książka nazywa się „Dziennik Bridget Jones” i tam jest scena, w której mama Bridget Jones, kobieta, która przeżywa drugą młodość, powiedzmy po sześćdziesiątce, upatruje przyczyn różnych – w jej mniemaniu – porażek swojej córki w tym, że się tak szaro-buro ubiera. I ona zaprasza do jej mieszkania kolorystkę. Autorka tej książki w bardzo barwny sposób opisuje, że mama miała na sobie wściekle seledynową garsonkę, a ta pani miała na sobie coś szalenie różowego, no i zaczęło się takie rozmawianie, że „Kochanie, Ty jesteś panią jesienią, a Ty ubierasz się jak pani zima, to nie ma racji bytu”. Kim jest pani jesień, kim jest pani zima? I nie chodzi mi tutaj o piosenki, jakie dzieci śpiewają w przedszkolach, tylko chodzi mi o, prawdopodobnie, różne typy urody, których, z tego co wiem, jest dwanaście. Ale na szczęście ktoś, kto wie to doskonale, siedzi naprzeciwko mnie. Renata, właśnie do Ciebie kieruję pytanie: kim jest pani wiosna, kim jest pani jesień, czy one istnieją i co to są typy urody?
RT: Generalnie tak, jest dwanaście typów urody, a nawet i więcej. Jest rzeczywiście coś takiego, że możemy nasze urody usystematyzować w bardzo charakterystyczny sposób, faktycznie te wspólne elementy odnaleźć w porach roku. I tak jak wyobrażamy sobie te pory roku – że zima jest taka ciemna, albo może być bardziej kontrastowa, jeżeli jest śnieg; wiosnę mamy taką wesołą, bardzo soczystą i bardzo świetlistą; jesień jest z kolei bardzo ciepła, też już trochę ciemniejsza, ale w sobie ma dużo takiej ognistości – to wszystko rzeczywiście możemy przełożyć na typ urody. Kiedyś to był podział na cztery typy urody, po prostu podstawowy: wiosna, lato, jesień, zima. Później zostały one jeszcze dodatkowo podzielone – każdy z typów na trzy. A teraz stosuje się jeszcze inne, dodatkowe odłamy niektórych typów. Ja w ostatnim czasie w ogóle wychodzę ze schematu szufladkowania i zamykania moich klientek w typach urody, ponieważ coraz częściej zauważam jak bardzo, mimo wszystko, się od siebie różnimy. Oczywiście gdzieś tam ten generalny i główny schemat jest, ale to też nie jest tak, że każde lato będzie chodzić w absolutnie tych samych kolorach.
AG: Zastanawiam się w jaki sposób to się określa? Nawet nie „to” się określa, tylko jak Ty to określasz. W Internecie znalazłam taki wykresik, taką paletkę, i czy to naprawdę jest tak, że spotykasz się ze swoją klientką, z kobietą, dziewczyną – to jest też ciekawe, bo cały czas mówimy o kobietach, może za moment zapytam o mężczyzn, ale to za moment – patrzysz na tę paletkę, patrzysz na jej twarz, dokonujesz jakiejś analizy i mówisz „Aha, to jest to”?
RT: Tak, są takie schematy. Może nie zawsze trafiam, jak kogoś zobaczę – nie mam tak, że „O, okej, to będzie pani wiosna”, absolutnie. Bardziej jest to na zasadzie wykluczania, czyli: jeżeli ja jestem jasną, delikatną blondynką, to już wiadomo, że nie będę panią zimą, ponieważ pani zima jest w ciemnych włosach, ma ciemne oczy, ciemną karnację… Nie zawsze, ale nie o tym już teraz będziemy rozmawiać (śmiech). Natomiast są takie schematy i takie klucze, którymi rzeczywiście się kierujemy podczas spotkania. Tu wchodzi temat akcesoriów, na których pracuję, czyli ramy kolorystyczne, chusty. Jest to cały długi proces, podczas którego szukamy tych idealnych kolorów dla klientki i tych głównych atrybutów, które reprezentuje jej uroda.
AG: Kolor to jedno, druga kwestia jest trochę, a może nawet dużo bardziej, drażliwa i wrażliwa dla wielu osób, mianowicie – sylwetka. Pewnie kojarzymy te hasła, że jakaś kobieta ma na przykład figurę jak jabłko, albo jak gruszka. Tutaj znowu mam skojarzenie filmowe, ale myślę, że ta scena z perspektywy lat już nie jest zabawna, a po prostu może być obraźliwa dla wielu osób… W „Dniu świra” Marek Kondrat jedzie nad morze pociągiem i ocenia współpasażerki – że właśnie tutaj pani ma figurę w gruszkę, a tutaj w śliwkę i „Nie ma nic gorszego niż taka figura w śliwkę”. Czasy się zmieniły, dzisiaj takie komentarze są po prostu niegrzeczne i mam nadzieję, że nikt ich nie wypowiada. Ale jest obiegowa opinia na temat tych rodzajów sylwetki. Myślę, że stwierdzenie, że ktoś jest panią zimą albo panią wiosną jest dużo bardziej neutralne niż stwierdzenie, że to jest na przykład pani, która ma figurę kielich.
RT: Zdecydowanie tak. Też nie lubię określeń gruszki, pietruszki, szczypiorka i staram się ze swoimi klientkami pracować nie na zasadzie określania typu sylwetki, ale skupiania się na tym, co zrobić, żeby czuć się dobrze i fajnie w swojej skórze, w swojej sylwetce. To, co zauważyłam przy pracy ze swoimi dziewczynami, to że choć każda z nich jest totalnie inna, czy pod względem urody, czy pod względem sylwetki, figury, ja wiem, że z każdej z nich można wydobyć totalne 300%. Że ta dziewczyna się naprawdę poczuje tak „Wow!”. I bez względu na to, czy ten brzuch jest, czy te biodra są, czy ten biust jest, czy go nie ma, naprawdę możemy wyciągnąć wszystko ze wszystkich.
AG: Bardzo się cieszę, że powiedziałaś, że te owocowe określenia do Ciebie nie przemawiają. Wydaje mi się, że to ogólnie można by powiedzieć i o Twojej filozofii, i o mojej wątpliwości względem tego, o czym rozmawiamy, że takie klasyfikowanie „To jest pani wiosna, do tego figura kielich” to jest trochę za mało – to byłoby chyba za proste szufladkowanie, gdyby to się tak odbywało.
RT: Tak, natomiast ja też, z drugiej strony, rozumiem po co to wszystko jest. To jest też to, co powiedziałam na początku naszej rozmowy – że zasady są po to, żeby je łamać. W momencie, kiedy jakąś zasadę poznasz, później wiesz jak ją łamać. I to nie jest tak, że jeżeli masz biodra, to już do końca życia masz chodzić w spódnicach ołówkowych, bo tylko one będą przepięknie podkreślały Twoje krągłości. Tak samo, że jeżeli jesteś panią jesienią, to tylko czerwienie są dla Ciebie najlepsze, i że tylko w czerwieniach już do końca życia masz chodzić. Bo kiedy poznajesz te swoje osobiste zasady, to wiesz co zrobić, żeby wciąż dobrze wyglądać pod względem zarówno i sylwetki, jak i koloru, a chodzić w tym, co sprawia Ci przyjemność, bądź w tym, w czym chcesz się dostosować do aktualnej mody, trendów i tak dalej.
AG: Tak jak wspominałam, zwróciłam uwagę – i kiedy przeglądałam Twoją stronę, i kiedy przygotowywałam się do tej rozmowy, formułowałam sobie zagadnienia – że mówimy cały czas o kobietach. Pewnie jest to stereotypowe, pewnie jest to intuicyjne, ale pewnie jest to też prawdziwe, że najczęściej z Twojej pomocy korzystają kobiety i to one najbardziej są zainteresowane tym wszystkim, o czym mówimy. Ale co z mężczyznami? Po pierwsze, czy oni się do Ciebie zgłaszają, czy współpracujesz z mężczyznami jeżeli chodzi o kolory i tak dalej? Po drugie, czy oni w ogóle są tym zainteresowani i czy te określenia, o których mówimy, mianowicie pory roku – typy sylwetki pewnie nie – czy to wszystko można też do nich dopasować?
RT: Tak, jak najbardziej, mężczyźni też do mnie przychodzą. Oczywiście są to bardzo pojedyncze przypadki, w ciągu roku przychodzi do mnie dosłownie kilku panów, ale przychodzą i najczęściej są to panowie, którzy są rzeczywiście świadomi tego, że kolor może w jakiś sposób wpłynąć na ich urodę, na to jak wyglądają. Jak przychodzą do mnie dziewczyny, to czasem po spotkaniu dostaję informację „Dobra, Renata, ja Ci tutaj wyślę w takim razie swojego chłopaka/męża/narzeczonego” po czym ja od razu myślę „No nie” (śmiech). Ja chcę, żeby ten chłopak do mnie przyszedł w momencie, kiedy on naprawdę, realnie będzie chciał przyjść. Jeżeli facet przychodzi do mnie tylko i wyłącznie dlatego, że mu żona kazała, bo wtedy będzie wiedziała w jakim kolorze mu kupić swetry, to ten chłopak nie jest zainteresowany spotkaniem. A jeżeli nie ma z jego strony zainteresowania, to mi się tą usługę trudno wykonuje, ponieważ wiem, że on mnie w ogóle nie słucha (śmiech). Mam takie poczucie, że jeżeli już coś robię, to chciałabym, żeby ktoś faktycznie skorzystał z tego spotkania. Więc, rzeczywiście, przyjmuję facetów, ale oni muszą realnie chcieć do mnie przyjść. I albo przychodzą faktycznie na fali mojego spotkania z ich dziewczynami, na zasadzie „Kurczę, fajnie wyglądasz, teraz ja się przy Tobie czuję trochę gorzej… Chcę też tak dobrze wyglądać, umów mnie!”, albo po prostu sami z siebie się do mnie zapisują.
AG: W trakcie naszej rozmowy bardzo się pilnuję, żeby nie wyjść na ten grząski grunt stereotypów, ale tutaj rzeczywiście potwierdzają to Twoje słowa, że panowie tymi kolorami i możliwościami, jakie daje im ubiór, są mniej zainteresowani. I zastanawiam się, czy to można jakoś obudzić? Nie uważam, że to jest obowiązek każdego, żeby stosował kolory w swojej garderobie, żeby nosił kolorowe ubrania, absolutnie nie, ale cały czas mówimy, że żyjemy w świecie, w którym wszystko się zmienia, w którym wiele granic się zaciera. Obawiam się, że o trendzie wzrostowym nie bardzo możemy mówić, skoro mówisz, że to jest kilku mężczyzn rocznie, ale czy myślisz, że zainteresowanie tym, jakie znaczenie mają kolory, może się pojawić, czy raczej na razie to jest odległa perspektywa?
RT: Myślę, że mężczyźni na pewno zaczęli na siebie bardziej zwracać uwagę, na to jak wyglądają, ale nie sądzę, żeby to było coś, co by się miało bardzo wywrócić w trendach. To jest trochę na tej samej zasadzie, jak – stereotypowo właśnie, o czym wspominasz – kobiety nie interesują się samochodami, albo technologią. Są pewne rzeczy, które bardziej idą w kierunku dla kobiet, a inne dla facetów, i myślę, że chyba tak to zostanie, taki podział.
AG: To jest jasna, klarowna odpowiedź, rozumiem. Dlatego na koniec chciałabym Cię zapytać o wizytę – o to, jak to wszystko, o czym mówisz, przebiega. Oczywiście na Twojej stronie są wypisane możliwości współpracy z Tobą. Myślę obrazami, wyobrażam sobie sytuację, kiedy spotykasz się z jakąś klientką, jesteś w jej domu i po prostu zaczynacie robić tornado w szafie. Czy to tak wygląda?
RT: Generalnie jest tak, że jak zrobisz analizę kolorystyczną, to już mnie do tej szafy nie potrzebujesz. Taka jest prawda. Bo – u mnie osobiście, mówię o swojej usłudze – ta analiza kolorystyczna trwa kilka godzin. Ja daję Ci totalnie pełen obraz tego, w których kolorach rzeczywiście dobrze wyglądasz. Kiedy przez tych kilka godzin siedzisz przed lustrem i ja Ci macham tymi chustami, i pokazuję, i udowadniam, i wskazuję miejsca, na które masz zwracać uwagę – że, na przykład, w tym wspomnianym już brązie Twoja cera się zażółca, że jakieś zmęczenie pod oczami się pojawia, a popatrz jak w tym różu cudownie Twoja cera się rozświetla i błyszczą Ci oczy, i tak dalej… To Ty realnie widzisz, co się dzieje z Twoją urodą. I później mnie już do tej szafy nie potrzebujesz, bo sama wchodzisz i robisz czystki. Bo Ty już to widziałaś – co to znaczy, że dobrze wyglądasz i co to znaczy, że wyglądasz trochę gorzej w jakimś kolorze, że jakiś kolor Ci nie służy, w związku z tym nie chcesz go mieć w szafie. To jest później zero-jedynkowy podział.
AG: O nie, ja w dalszym ciągu myślę obrazami i wyobrażam sobie sytuację, kiedy ktoś wraca z takiej analizy kolorystycznej, dowiaduje się na przykład, że kolory, które bardzo, bardzo mu służą to są różne odcienie niebieskiego, a róże to tak średnio, i otwiera szafę, a tam są same róże.
RT: Zdarza się tak (śmiech). I czasem też jest tak, że jak przychodzą do mnie dziewczyny i rozmawiamy o ich przyzwyczajeniach, to na przykład mówią „Renata, co jak co, ale ja z czerni nie zrezygnuję, po prostu nie ma opcji” i dla mnie to od razu jest sygnał „Spoko, jak nie, to nie”. W tym momencie będziemy się zastanawiać jak tą czerń ograć, żeby tą zasadę u Ciebie złamać, ale żeby też to w jakimś sensie nie krzywdziło Twojej urody (śmiech). I kiedy już mam to głośno powiedziane, to kombinujemy. Natomiast, to też jest tak, że po tych kilku godzinach spotkania, kiedy ja Ci już udowodnię – a wcale Ciebie nie namawiam do tego, żebyś z tej czerni zrezygnowała, bo Ty mi już to zaznaczyłaś – to za tydzień dostaję wiadomość „Renata, cała czerń już poszła na sprzedaż”.
AG: Czyli to są takie procesy, które potrzebują czasu.
RT: Zdecydowanie tak, natomiast, tak jak mówię, ja nigdy nikogo do niczego nie zmuszam, zawsze staram się ogrywać, zawsze staram się włączyć te kolory, które uwielbiacie, kochacie, do Waszej palety. Nawet jeżeli nie do końca do niej pasują, to staramy się je ograć. Ale też wiem, że rzeczywiście później do Was dociera, mimo wszystko, że jakiś kolor faktycznie jest dla Was świetny i po prostu rzucacie się w niego.
AG: Czas, czas, czas. To, zdaje się, jest kolejna sytuacja, która wymaga czasu, wymaga tego, żeby się z jakimś tematem oswoić, przespać i go przetrawić, ale możemy stanąć u progu sytuacji, kiedy faktycznie zorientujemy się, że ta garderoba, którą mamy, nie do końca nam odpowiada. Myślę, że jest wielu, wiele z nas, które regularnie stwierdzają, że czegoś w tej garderobie brakuje i przed nami są zakupy. Rozmawiałyśmy już o tym, jak na nasze samopoczucie, ale też na nasz wygląd i wizerunek wpływają kolory, rozmawiałyśmy o tym, jak dobrać ubrania na przykład do sylwetki, albo do naszej cery, albo koloru włosów czy koloru oczu. Ale to wszystko, co mamy w szafie, sprowadza się do tego, co my do tej szafy przyniesiemy, a przynosimy to z zakupów. Zakupy powinny nie tylko sprawić nam przyjemność, ale przede wszystkim nam służyć i nas nie zrujnować, i być racjonalne, rozsądne, odpowiedzialne. Jak takie zakupy robić, co kupować, żeby potem te rzeczy nie piętrzyły się gdzieś poupychane w szafach, nawet czasem z nieoderwanymi metkami, czekając na jakieś święte nigdy? Nie ma chyba znaczenia, czy te zakupy robimy w second-handach, czy w centrach handlowych, czy to są ubrania, które przekazujemy sobie albo pozyskujemy na różnych wymiankach z koleżankami, ale być może warto na coś zwracać uwagę. Wydaje mi się, że tak jak Renata mówiła, że w przypadku dobierania ubrań do sylwetki, zasady są po to, żeby je łamać, tak w przypadku zakupów jednak są pewne zasady, których warto przestrzegać. Zanim zaczniemy o tym rozmawiać, podzielę się z Wami taką informacją, dla mnie szokującą: GE Money zrobiło raport dotyczący zakupów i wyszło z niego, że Polki spędzają na zakupach co roku… 399 godzin i 46 minut. To jest jakaś gigantyczna liczba, ale od razu Wam powiem, że w to są też wliczone zakupy spożywcze i tego typu historie. Jednak wydaje mi się – ponownie, to jest tylko i wyłącznie moja teoria – że spory odsetek tego stanowią zakupy odzieżowe. No i teraz – pomagasz także w zakupach. Na jakiej zasadzie ta pomoc polega? Bo, teoretycznie, tak sobie myśląc na chłodno, cóż – bierzemy portfel, idziemy do sklepu, kupujemy coś, wychodzimy, koniec. Gdzie tu może być potrzebna pomoc?
RT: Pytanie – czy wiesz co Ci jest potrzebne w tej szafie?
AG: I to jest klucz! To jest w ogóle pytanie, czy, idąc na zakupy, wiemy co nam jest potrzebne. Mój tata ma taki zwyczaj robienia zakupów metodycznie. To są co prawda zakupy spożywcze, ale wydaje mi się, że to się do tego trochę sprowadza: on po prostu zagląda w każdą alejkę, analizuje co na niej jest i zastanawia się, czy czegoś stąd potrzebuje. Myślę, że na podobnej zasadzie można myśleć o zakupach odzieżowych – zaglądam i wiem, że albo potrzebuję spodni, albo potrzebuję sukienki, albo potrzebuję spódnicy. Czy to znowu jest za proste?
RT: My bardzo często nie wiemy co mamy w swojej szafie. Mamy najczęściej za dużo rzeczy, i jak robimy sobie porządek, taki generalny, to bardzo często nas zaskakuje jakaś rzecz – „O matko, to ja to mam? O matko, to jeszcze ma metkę? Ojej, ile ja już lat tego nie nosiłam!” i zamiast robić porządki w szafie, my tylko do niej dorzucamy, dorzucamy. Szafa się nie zamyka. „Na Boga, nie mam w co się ubrać. Ja nie mam co na siebie założyć, ja znowuż muszę kupić sobie spodnie. Znowuż muszę kupić sobie kieckę.”
AG: Czuję się zażenowana, bo mam wrażenie, że mówisz o tym, pokazując co robimy źle, a ja mam w myślach jedno wielkie „O, faktycznie tak jest” (śmiech).
RT: Idę kupić sukienkę. Jak kupię tę sukienkę, to jest „O matko, nie mam do niej butów, muszę kupić sobie buty”, pomimo że mam dwadzieścia par butów w szafie. Nie mamy świadomości co mamy w szafie, nie mamy świadomości w czym się czujemy dobrze, nie mamy świadomości w czym wyglądamy dobrze. Dużo osób uważa, że chociażby ta analiza kolorystyczna to jest tylko ograniczenie, że nikt nie będzie mi mówił w jakich ja kolorach mam chodzić, i tak dalej, ale w gruncie rzeczy właśnie to ograniczenie sprawia, że Ty, idąc na zakupy, już tak naprawdę na połowę sklepu nie będziesz patrzyła, ponieważ tam tych Twoich kolorów nie ma. I w związku z tym idziesz tylko już do połowy danego sklepu. Z drugiej strony, jeżeli masz świadomość chociażby tej swojej sylwetki, albo tego co lubisz – czy Ty lubisz te spódnice ołówkowe, czy wolisz jednak szerokie spodnie – to już ta ilość wieszaków, na które zajrzysz, też się zawęża. Kolejna rzecz: w momencie, kiedy wiesz, że masz pięć par spodni i że w zasadzie w ciągu, dajmy na to, miesiąca, i tak chodzisz tylko w dwóch parach, bo Ci w nich najwygodniej, to po co Ci szósta para spodni, skoro masz jeszcze trzy w szafie? Taka totalna świadomość wszystkiego – i co jest w szafie, i co lubisz, i jak wyglądasz – to jest klucz do tego, żeby nie zwariować na wyprzedażach i w sklepach.
AG: Wydaje mi się, że to jest częsta pułapka – kupowanie, bo coś jest przecenione i to jakoś niesamowicie przecenione. Pamiętam, że o tym już jakiś czas temu rozmawiałam z Zosią Zochniak z inicjatywy Ubrania Do Oddania, która mówiła „Nie dajmy się na to nabierać i nie produkujmy tych ubrań, które powstają w bardzo złych warunkach i są kiepskiej jakości”. Ale druga rzecz, to że kupuję coś, bo mi się bardzo podoba i przynoszę do domu ciuch, który potem kompletnie do niczego nie pasuje.
RT: Bo nie wiesz w czym się dobrze czujesz, co charakteryzuje Twój styl. I bardzo często kupujemy coś, co jest modne, co jest w trendach, coś, co zobaczyłyśmy w jakiejś reklamie czy u jakiejś influencerki, i tak dalej. My to kupujemy, bo fajnie wygląda na nich, a nie w naszej szafie. Ktoś super wygląda w kapeluszach i może Ty też będziesz w nich dobrze wyglądała, ale nie będziesz się w nich dobrze czuła. Ale kupisz sobie ten kapelusz, bo ktoś super w nim wygląda, bo to jest ostatnia składowa do danego stylu, chociaż to jest totalnie nie Twój styl. Ale kupiłaś, bo kosztował odpowiednio mniej na promocji.
AG: Kiedy rozpoczynałam ten fragment naszej rozmowy, powiedziałam, że w przypadku zakupów są jednak pewne zasady. O tym już trochę mówimy, ale wydaje mi się, że takim dużym błędem, który popełniamy, robiąc zakupy, są tak zwane ubrania na schudnięcie. Czyli „No dobrze, ta sukienka trochę się gdzieś tutaj wpija, może coś za bardzo uwypukla, ale w sumie zaczynam dietę, więc za jakieś pięć kilo będzie okej”.
RT: Nie mam pewności, czy to jest problem przy zakupach – może trochę, na zasadzie „No trochę te spodnie się opinają, ale no na pewno nie kupię L-ki, to musi być M-ka”, ale coś, co uważam, że jest totalnie naszym grzechem, to właśnie trzymanie w szafie ubrań na schudnięcie. I bardzo często trzy czwarte tej naszej szafy to takie ubrania docelowe. Zamiast się tego pozbyć i chodzić w ubraniach w swoim rozmiarze, i czuć się w nich dobrze, my przez dwadzieścia lat – bo to jest naprawdę tego typu czas – patrzymy na te ubrania w szafie i ciągle się katujemy, że jesteśmy nieidealne w tej swojej wadze! Na Boga, pozbądźmy się tych rzeczy i nie róbmy sobie tego, bo to tylko źle nam robi na głowę. Okej, zostawmy sobie jakieś jedne spodnie, które będą tym naszym wyznacznikiem „Dobra, schudłam”, ale, z drugiej strony, jeżeli schudniesz, to czy naprawdę nagrodą będzie to, że założysz spodnie sprzed 20 lat, czy to, że będziesz mogła pójść do sklepu i kupić sobie coś w mniejszym rozmiarze?
AG: To może jest taki walor motywacyjny, ale z tego co mówisz, jednak najczęściej tej roli nie spełnia. Powiedziałaś, że często Twoje klientki mają takie myślenie, że „Nie kupię L-ki”. Czy rzeczywiście ta magia rozmiarów działa? Ja już się nauczyłam, że czasem coś w rozmiarze większym, niż noszę, wygląda po prostu lepiej, bo się lepiej układa. Zdarza się też, że kupuję ubranie w rozmiarze dużo mniejszym, niż ten, który noszę, bo akurat taka jest rozmiarówka, albo taki fason.
RT: Dużo się o tym mówi, że co sklep, to inna rozmiarówka. I w jednym sklepie Twoim rozmiarem będzie S, w innym L, a w innym XS. Rzeczywiście już coraz częściej mamy tego świadomość, ale czasem jeszcze myślimy „No nie, nie kupię L-ki”.
AG: To czym w takim razie jest szafa kapsułowa?
RT: Jest to szafa, w której masz tyle ubrań, że chodzisz w nich wszystkich, albo przynajmniej w większości. Ja nie wychodzę z założenia, że w szafie kapsułowej mamy mieć X elementów, ponieważ każda z nas ma zupełnie inny tryb życia. Zupełnie inaczej będzie się ubierała kobieta, która pracuje w banku, a po powrocie biegnie z dzieckiem do piaskownicy, a zupełnie inną liczbę rzeczy będzie miała w szafie osoba, która ma, na przykład, artystyczny zawód i nie ma żadnego dress code’u w pracy. Więc szafa kapsułowa to jest tyle ubrań, żebyś rzeczywiście w nich wszystkich chodziła. Oczywiście nie mówimy o jakichś pojedynczych sztukach na jakieś większe wyjścia, ale rzeczywiście te 70-80 procent ubrań powinno być w ruchu.
AG: Ale moment – to jest kwestia szafy, czy kwestia głowy, żeby nie mieć takiego poczucia, że jeszcze tego mi brakuje, jeszcze to muszę dokupić?
RT: Jak to? (śmiech)
AG: Bo myślę sobie o tym, co powiedziałaś, że to jest szafa, z której wszystko wykorzystujemy. Czy to oznacza, że ta szafa jest kompletna, czy to oznacza, że my się pozbywamy myślenia, że wiecznie czegoś potrzebujemy i czegoś nam brakuje?
RT: I to, i to. To też kwestia Twojego stylu życia, tego na ile interesujesz się modą, i tak dalej. W momencie, kiedy masz przepełnioną szafę, a ja się pytam „Okej, w ilu ubraniach chodzisz?” i okazuje się, że w ciągu miesiąca chodzisz wymiennie w pięciu zestawach, to zdecydowanie Twoją szafą kapsułową jest te pięć zestawów ubrań, a nie cała ta szafa, w której nie masz pojęcia co jest. Więc, z jednej strony, owszem, to jest kwestia naszej głowy, ale później rzeczywiście dążysz do tego, żeby w tych wszystkich ubraniach chodzić.
AG: Domyślam się, że odpowiedzią na pytanie w jaki sposób stworzyć szafę kapsułową, jest to wszystko, o czym mówimy od początku tego spotkania – świadomość tego, co do nas pasuje, świadomość tego, jakie jest nasze ciało, świadomość tego, w czym się dobrze czujemy.
RT: Zdecydowanie tak, absolutnie tak. Jeżeli wiesz w jakich kolorach wyglądasz dobrze, to kiedy wyglądasz w nich dobrze, to też się w nich czujesz dobrze. Bo, po prostu, widzisz te zmiany w swojej urodzie. A jeżeli czujesz się dobrze, to masz dużo pewności w sobie, jesteś wyprostowana, uśmiechnięta, od razu humor lepszy. I kiedy jesteś w tym dobrym humorze, to od razu wytwarzasz wokół siebie dużo energii i zaczynają się sypać komplementy: „Kurczę, fajnie wyglądasz”, „Ależ Ty dzisiaj jakaś taka, nie wiem, wyspana jesteś, zakochana, o co chodzi?”. A kiedy dostajesz coraz więcej komplementów, to jeszcze bardziej się Twój humor poprawia i to się tak wszystko bardzo nakręca. Gdy masz w szafie ubrania, które naprawdę lubisz, i w których czujesz, że fajnie wyglądasz – i też to widzisz – to nie chcesz mieć w niej tych ubrań, w których nie chodzisz. Skoro w nich nie chodzisz, to znaczy, że nie sprawiają Ci tyle frajdy, co zwykły różowy sweter, w którym czujesz, że jest ekstra – pomimo że nie jest w danych trendach i aktualnej modzie.
AG: Bardzo się cieszę, że o tym wszystkim mówisz, bo przez moment sobie pomyślałam, że stworzenie takiej szafy wymaga bardzo radykalnego podejścia, dosłownie, do szafy, wyrzucenia z niej 60 procent tego, co się tam znajduje i stwierdzenia „Dobra, to mi wystarczy”. Ale z tego, co mówisz, wynika, że nie tędy droga.
RT: Totalnie, totalnie nie. Jak mamy te przepełnione szafy i pojawia się to słynne „Matko, nie wiem co mam dzisiaj na siebie założyć, nie mam co na siebie włożyć”, to ja się śmieję czasem, że owszem, później to też się pojawia, ale już na zasadzie „Hmm, nie mam co dzisiaj na siebie założyć – nie wiem, czy mam założyć TEN ulubiony sweter, czy TEN ulubiony sweter, bo w obu się tak dobrze czuję. No dobra, to dzisiaj założę ten różowy, ale jutro wrócę do tego niebieskiego. Jutro już na pewno muszę go założyć, bo jutro też chcę tak fajnie wyglądać i tak dobrze się czuć”. Później naprawdę cała szafa sprawia Ci wiele, wiele radości i bardzo chętnie chodzisz w tych wszystkich rzeczach. Zaczynasz się zastanawiać nad tym jak wyglądasz i co dzisiaj na siebie założysz, bo po prostu lubisz to uczucie fajnego wyglądu i dobrego samopoczucia.
AG: Piękne jest to wszystko, o czym mówisz i słodkie wybory, które nas czekają, kiedy to wszystko się uda osiągnąć, ale pytanie – od czego zacząć? Jak to wszystko zorganizować, jak trochę zmienić myślenie, no i przeorganizować wnętrze szafy?
RT: Oczywiście, ja ze swojej strony powiem, że wszystko zaczyna się od koloru. Bo, tak naprawdę, rzeczywiście z niego najłatwiej jest wyjść i wtedy ten porządek w szafie absolutnie robi się sam. Nie potrzebujesz później ani mnie, ani nikogo, żadnej pomocy do tego, żeby w tej szafie uporządkować i ten system ułożyć, bo najpierw wychodzisz z koloru, później ewentualnie zapoznajesz się ze swoją sylwetką, a później zastanawiasz się nad swoim stylem. Ale to wszystko wychodzi samo przez się, że tak powiem.
AG: Myślę, że wskazałaś pewien początek drogi, początek zmian myślenia o sobie, o swoim ciele, o swojej garderobie, no i o swojej szafie. Być może, mam nadzieję, że znajdą się słuchaczki – i słuchacze – którzy z tej porady skorzystają, dlatego jest mi bardzo miło, że miałyśmy okazję porozmawiać, i że przyjęłaś zaproszenie do Drogowskazów.
RT: Bardzo dziękuję, było mi bardzo miło.